Media społecznościowe od początku swojego istnienia ewoluują – to rzecz oczywista. Oczywiste jest również, że kierunek, w którym zmierzają, jest korzystny głównie dla właścicieli tych mediów i reklamodawców. Kto nie wierzy, niech sięgnie po książkę „W trybach chaosu” Maxa Fishera. Autor analizuje, w jaki sposób platformy społecznościowe, takie jak Facebook czy YouTube, poprzez swoje algorytmy promują treści polaryzujące i nienawistne. To z kolei prowadzi do eskalacji przemocy słownej i pogłębiania podziałów społecznych. Fisher przedstawia liczne przykłady na to, jak media społecznościowe stają się narzędziami szerzenia dezinformacji i nienawiści, wpływając negatywnie na nasze postrzeganie świata oraz relacje międzyludzkie. Podkreśla również, że algorytmy tych platform często faworyzują treści wywołujące silne emocje, co sprzyja rozprzestrzenianiu się hejtu i mowy nienawiści.
Ludzie, często zamknięci w swoich bańkach informacyjnych, zapominają o przysłowiowej zasadzie „jak cię widzą, tak cię piszą”. Dzieje się tak wszędzie, niezależnie od platformy. Pamiętam początki „mojego” LinkedIna oraz szkolenia, które prowadziłam z ramienia Fundacji GoCarrots. Dotyczyły one m.in. networkingu biznesowego i roli LinkedIna w tym zakresie. Podczas tych spotkań przywoływałam wyniki badań „The DNA Behind the World's Most Successful Content” (LinkedIn & BuzzSumo). Choć nie były najświeższe – miały około trzech lat – pokazywały skalę zasięgu postów: „Trochę ponad 4 000 udostępnień postów przez pracowników może wygenerować zasięg 10 milionów." Jak te dane mają się do obecnych statystyk?
Ludzie, często zamknięci w swoich bańkach informacyjnych, zapominają o przysłowiowej zasadzie „jak cię widzą, tak cię piszą”. Dzieje się tak wszędzie, niezależnie od platformy. Pamiętam początki „mojego” LinkedIna oraz szkolenia, które prowadziłam z ramienia Fundacji GoCarrots. Dotyczyły one m.in. networkingu biznesowego i roli LinkedIna w tym zakresie. Podczas tych spotkań przywoływałam wyniki badań „The DNA Behind the World's Most Successful Content” (LinkedIn & BuzzSumo). Choć nie były najświeższe – miały około trzech lat – pokazywały skalę zasięgu postów: „Trochę ponad 4 000 udostępnień postów przez pracowników może wygenerować zasięg 10 milionów." Jak te dane mają się do obecnych statystyk?
Warto podkreślić, że posty, o których mowa, nie miały charakteru nienawistnego ani kontrowersyjnego. Były profesjonalne i wnosiły realną wartość. Dane z 2011 roku pokazują, że użytkownicy LinkedIna wykorzystywali platformę głównie do networkingu oraz poszukiwania informacji. Najczęstszymi powodami korzystania z LinkedIna były:
- Networking ze współpracownikami – nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów zawodowych.
- Badanie firm i osób – sprawdzanie informacji o potencjalnych pracodawcach, partnerach biznesowych czy kontaktach zawodowych.
- Śledzenie aktualizacji dawnych znajomych i kontaktów – monitorowanie zmian w ich karierze.
- Networking z profesjonalistami z branży – budowanie relacji z ekspertami i liderami w danej dziedzinie.
- Sprawdzanie, kto przeglądał profil – monitorowanie zainteresowania własnym profilem zawodowym.
Dodatkowo, w zależności od stanowiska, użytkownicy LinkedIna korzystali z platformy w celach takich jak poszukiwanie pracy, rekrutacja, promowanie biznesu czy utrzymywanie kontaktów z byłymi współpracownikami.
Podczas długiego, siedmiogodzinnego szkolenia, podkreślałam rolę dobrych praktyk. Wśród nich znalazła się zasada, która dla mnie jest oczywista, lecz – jak się okazuje – nie dla wszystkich użytkowników LinkedIna: Nie publikujemy informacji prywatnych. LinkedIn, który miał być miejscem dla profesjonalistów, stał się areną do publicznego przerzucania się własnymi racjami, często popartymi osobistymi historiami. Coraz częściej widuję tam szczegółowe opisy chorób – własnych lub członków rodziny – wraz ze skanami prywatnych dokumentów! I to publikowane przez osoby, które w swoich profilach (oczywiście po angielsku) podkreślają swój profesjonalizm. Jednak ich zaciętość, przejawiająca się w dziesiątkach komentarzy pełnych ironii i sarkazmu, całkowicie temu przeczy.
Podczas długiego, siedmiogodzinnego szkolenia, podkreślałam rolę dobrych praktyk. Wśród nich znalazła się zasada, która dla mnie jest oczywista, lecz – jak się okazuje – nie dla wszystkich użytkowników LinkedIna: Nie publikujemy informacji prywatnych. LinkedIn, który miał być miejscem dla profesjonalistów, stał się areną do publicznego przerzucania się własnymi racjami, często popartymi osobistymi historiami. Coraz częściej widuję tam szczegółowe opisy chorób – własnych lub członków rodziny – wraz ze skanami prywatnych dokumentów! I to publikowane przez osoby, które w swoich profilach (oczywiście po angielsku) podkreślają swój profesjonalizm. Jednak ich zaciętość, przejawiająca się w dziesiątkach komentarzy pełnych ironii i sarkazmu, całkowicie temu przeczy.
Koń jaki jest, każdy widzi. LinkedIn zmienia się – i niestety nie zawsze w stronę, którą moglibyśmy nazwać profesjonalną.